Autobusy staną - grożą kierowcy MZK, po tym jak radni nie zgodzili się na potężne podwyżki cen biletów. Radni uspokajają. - Zwiększymy deficyt miasta.
Wściekli związkowcy z MZK przyszli z flagami i
transparentami pod ratusz, gdzie obradowała rada miejska. - "Radni, czy
chcecie być likwidatorem MZK?" - napisali na płótnie.
- Chcemy budżetu na poziomie nie niższym niż w ub. roku. I żeby nie było
likwidacji kursów ani zwolnień, bo na to się w tej chwili zanosi - przestrzega
Jan Majdacki, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji
Miejskiej w Zielonej Górze. - Przecież paliwo będzie kosztować 5 zł. Za co mamy
jeździć ? - dopytywali się kierowcy.
Związkowcy weszli do sali ratusza. Rozwinęli
transparenty i czekali, aż radni zajmą się ich kłopotami. Tak się nie mogło
stać, bo była to sesja nadzwyczajna. - Czujemy się jak śmieci! Dlaczego radni
nas nie zauważyli? Za mało nas było? Przecież jeżeli miasto nie zwiększy
dotacji, to my już w styczniu nie dostaniemy wypłaty - krzyczeli.
Przewodniczącemu rady Adamowi Urbaniakowi (PO) wręczyli zawiadomienie o wszczęciu
sporu zbiorowego. - Żądamy zaniechania jakichkolwiek działań zmierzających do
ograniczenia komunikacji miejskiej w Zielonej Górze oraz zapewnienia
dostatecznego finansowania MZK Zielona Góra w celu zapewnienia przewozów
pasażerskich na dotychczasowym poziomie. Ograniczenie komunikacji spowoduje
przeciążenie autobusów, zagrożenie bezpieczeństwa jazdy i przyśpieszone zużycie
taboru. Jeżeli nasze żądania nie zostaną uwzględnione, zapowiadamy podjęcie
akcji protestacyjnej, ze strajkiem włącznie - czytamy w piśmie.
Na razie trzem pracownikom MZK nie przedłużono umowy o pracę. - To może być
dopiero początek. Jeżeli radni do 10 stycznia nie uchwalą budżetu, to nie
będzie pieniędzy na paliwo i wypłaty. Czy mamy pracować za darmo? - pyta się
Majdacki.
Związkowcy we wtorek spotkali się z prezydentem Januszem Kubickim (SLD). - Oni
domagają się tego, co im się prawnie należy. Czyli pewności zatrudnienia i
pracy w godnych warunkach. Na razie w radzie miasta trwa mecz ping-ponga, jak
ma to wyglądać, Boje się, że skończy się to wszystko tak jak w bajce z morałem:
wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły. Jeżeli radni nadal będą się tak
zachowywać, to dojdzie do dużych problemów. MZK może zredukować kursy o 40
proc. Tego nie wyobrażają sobie ani mieszkańcy, ani kierowcy, ani ja. Budżet
jest w rękach radnych - komentuje Kubicki.
Przypomnijmy. Kubicki po wygranych w listopadzie wyborach forsował duże
podwyżki cen biletów [te nie zmieniały się od 1999 r. - red.]. Normalny miał
wzrosnąć z 2 do 3 zł. Przejazdy byłyby droższe niż we Wrocławiu, Krakowie czy
Warszawie.W górę miały pójść też bilety miesięczne. A i tak, uwzględniając
podwyżki, prezydent w budżecie zapisał komunikacji ponad 9 mln zł dotacji.
- Bez wzrostu cen będziemy musieli zmniejszyć kursy o 30 proc. i zwolnić 50-60
pracowników - ostrzegała Barbara Langner, dyrektor MZK.
Radni PO i PiS odrzucili drastyczne podwyżki. Zgodzili się na 10 proc. To
oznacza, że MZK brakuje w dalszym ciągu 4 mln zł. Jeżeli radni nie znajdą tych
pieniędzy, może to oznaczać cięcia połączeń i zwolnienia nawet 60 pracowników.
Już w styczniu może zabraknąć pieniędzy na wypłaty.
- Pieniądze się znajdą. Można je znaleźć w tym budżecie. Zastanawiam się, czy
warto wydawać miliony na jednodniowy Festiwal Piosenki Rosyjskiej, lepiej te
środki przeznaczyć na MZK. Winnym całej tej sytuacji jest prezydent Kubicki,
który na etapie tworzenia budżetu nawet się nie zająknął na temat 50-proc.
podwyżek. Stworzył dotację dla MZK, która nie odzwierciedla potrzeb
przedsiębiorstwa - mówi Jacek Budziński, radny PiS. Adam Urbaniak: - Będę
postulował zwiększenie dotacji poprzez zwiększenie deficytu. Jeżeli prezydent
się zgodzi, to problem zostanie rozwiązany - uspokaja.
Źródło: Gazeta Wyborcza Zielona Góra